Trwa ładowanie...

Pierwszy objaw nie przestraszył Pawła. Rak zajął już jelita, wątrobę

 Katarzyna Prus
23.03.2024 11:14
Gdy zaatakował rak, był młody i wysportowany. "Myślałem, że jestem nieśmiertelny"
Gdy zaatakował rak, był młody i wysportowany. "Myślałem, że jestem nieśmiertelny" (archiwum prywatne, Getty Images)

Rak jelita grubego atakuje nawet zdrowych i wysportowanych, którzy nie spodziewają się zagrożenia. - To nie są bajki, każdy może zachorować. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę, ile straciłem lat, ignorując badania - przyznaje Paweł Szewczuk, stołtys wsi Prusie, który walczy z rakiem jelita grubego w najgorszym możliwym stadium.

spis treści

1. Zignorował objawy, rak dał przerzuty

Rok temu na rodzinę Pawła Szewczuka spadł potężny cios. 43-latek usłyszał szokującą diagnozę: rak jelita grubego w czwartym, czyli najgorszym stadium. Kiedy sytuacja wydawała się niemal krytyczna, lekarze wykryli dodatkowy problem - okazało się, że na wątrobie są przerzuty.

- Na coś takiego nikt nie jest w stanie się przygotować, zwłaszcza mając dzieci. Ja mam czterech synów, najmłodszy ma zaledwie 1,5 roku. Choć trudno mi było sobie to wszystko poukładać, informację o chorobie przyjąłem w miarę spokojnie, u żony było znacznie więcej emocji. Od początku wiedziałem jednak, że muszę walczyć, bo mam dla kogo żyć - przyznaje w rozmowie z WP abcZdrowie Paweł Szewczuk.

Zobacz film: "Koszmary senne mogą być objawem choroby"

Diagnoza wydawała się tym bardziej nieprawdopodobna, że 43-latek prowadził aktywny tryb życia, lubił sport, należał do klubu morsów i zdrowo się odżywiał, głównie ekologicznymi produktami z własnego gospodarstwa na Roztoczu. Teoretycznie eliminował więc istotne czynniki ryzyka tego groźnego nowotworu.

Najprawdopodobniej zaważyły rodzinne obciążenia, o których mężczyzna dowiedział się już po diagnozie. Wcześniej nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że w jego rodzinie były przypadki raka.

W jego przypadku nowotwór mógł się rozwijać nawet przez 10 lat. Choć pojawiały się pewne sygnały ostrzegawcze, mężczyzna je ignorował, sądząc, że to nic groźnego. Tymczasem rak jelita grubego jest znany właśnie z tego, że atakuje podstępnie, nie dając choremu jednoznacznych powodów do niepokoju.

- Byłem przekonany, że krwawienie z odbytu to objaw hemoroidów, nie przypuszczałem, że to może być rak - przyznaje Paweł.

Paweł Szewczuk z żoną i synami
Paweł Szewczuk z żoną i synami (archiwum prywatne)

- Takie symptomy pojawiły się już 10 lat temu, ale nie poszedłem na badania, lekceważyłem je przez cały ten czas, kompletnie nie mając świadomości, że odbieram sobie szansę na wczesne wykrycie choroby i leczenie. Myślałem, że jestem nieśmiertelny, wielu ludzi w moim wieku tak właśnie myśli - dodaje.

2. Sukces, a potem komplikacje

Po latach mężczyzna zdecydował się jednak na wizytę u lekarza. Skłoniły go do tego objawy, które stawały się coraz bardziej dokuczliwe.

- Zacząłem odczuwać bóle brzucha, na które nie działały tabletki przeciwbólowe. Umówiłem się więc na USG, żeby sprawdzić, czy z żołądkiem i wątrobą wszystko jest w porządku, bo raka nadal nie brałem pod uwagę. Niedługo później pojawił się też inny niepokojący sygnał. Myślałem, że może znowu nasilił się problem z hemoroidami, bo odczuwałem nawet coś w rodzaju guza - wyjaśnia 43-latek.

Zrobił więc dodatkowe badania - tomograf komputerowy i kolonoskopię.

- Nie chciałem kolonoskopii ze znieczuleniem i podczas badania już sam zauważyłem na monitorze, że w jelitach są jakieś dziwne zmiany. Lekarz od razu powiedział, że na 98 proc. to nowotwór, ale pobrał oczywiście wycinki do badań histopatologicznych - opowiada Paweł.

- Niestety jego podejrzenia się potwierdziły. Od razu zacząłem szukać specjalisty i umówiłem się na wizytę. Jadąc do lekarza, odebrałem po drodze wyniki tomografii. Okazało się, że nie chodzi tylko o raka w najgorszym możliwym stadium, ale też o przerzuty na wątrobie - dodaje.

Niespełna trzy tygodnie później zaczęła się radioterapia, a potem intensywna chemioterapia, na którą 43-latek nadal jeździ co dwa tygodnie.

43-latek musi jeździć na chemioterapię co dwa tygodnie
43-latek musi jeździć na chemioterapię co dwa tygodnie (archiwum prywatne)

- W moim przypadku rak mimo zaawansowanego stadium jest operacyjny, ale lekarze zdecydowali się na drugą ścieżkę leczenia, czyli radio- i chemioterapię przed operacją. Usłyszałem, że efekty zabiegu mogą być lepsze, jeśli guza uda się najpierw "zdusić". Gdy się maksymalnie zmniejszy, można go łatwiej wyciąć. Byłem do tego bardzo entuzjastycznie nastawiony, zwłaszcza, że po pierwszych trzech miesiącach chemioterapii guz zmniejszył się o jedną trzecią - wyjaśnia 43-latek.

Niestety, niedługo później pojawiły się komplikacje. Podawane dożylnie leki doprowadziły do zapalenia naczyń. Terapię trzeba było przerwać, by wyleczyć stan zapalny. Co gorsze, niedługo po tej przerwie okazało się, że leki przestały działać i guz zaczął ponownie rosnąć.

3. Chorują nawet 20-latki

Pawła konsultowało już wielu polskich specjalistów i wszyscy są zgodni co do tego, że musi kontynuować chemioterapię, a operacja nie jest na tym etapie wskazana. - Nie poddaję się, mimo że zdaję sobie sprawę, że chemioterapia wyniszcza mój organizm. Wiem jednak, że muszę spróbować wszystkiego, a jeśli wyczerpią się możliwości w kraju, być może będę musiał kontynuować leczenie zagranicą - podkreśla Paweł.

- Staram się nie załamywać, choć jestem tylko człowiekiem i zdarzył mi się kryzys, kiedy czekałem na kontrolne wyniki tomografii i wiadomość, że być może chemia po raz kolejny przestała działać - przyznaje.

Nadal znajduje jednak siłę do dalszej walki, rozmawia z innymi pacjentami w szpitalu, podtrzymuje ich na duchu i przekonuje, że nie mogą się poddać.

- Często myślę, że ta choroba przydarzyła mi się po coś, być może, bym mógł kogoś ostrzec, uświadomić, że to nie są bajki i każdy może zachorować. Ja to zrozumiałem dopiero w szpitalu, kiedy zobaczyłem ilu młodych ludzi, nawet po 20-stce, trafia tu z nowotworem. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę, ile straciłem lat, ignorując badania - zaznacza.

4. Potrzebna pomoc

Przez wiele lat Paweł pracował w Straży Granicznej. Aktualnie, ze względu na intensywne leczenie, jest na zwolnieniu lekarskim. Jego żona Justyna już wcześniej musiała zrezygnować z pracy, bo jeden z synów urodził się z zespołem Downa i wymaga stałej opieki.

Rodzina znalazła się w bardzo trudnej sytuacji finansowej, bo choć chemioterapia jest refundowana, to ciągłe konsultacje w różnych ośrodkach w całym kraju oraz badania pochłaniają coraz więcej pieniędzy.

- Na początku nie chciałem prosić o pomoc, nie miałem odwagi, mimo że położenie mojej rodziny stało się bardzo trudne. To zawsze ja pomagałem innym, przez wiele lat byłem dawcą krwi, nadal jestem też sołtysem w naszej wsi. Zdecydowałem się jednak na założenie zrzutki, bo namawiało mnie do tego coraz więcej osób, które chciały mi pomóc. Wsparcie, jakie dostałem od ludzi, jest wręcz nieprawdopodobne - podkreśla Paweł.

Pawła można wesprzeć korzystając ze zbiórki na portalu zrzutka.pl, a także za pośrednictwem Fundacji Avalon.

Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze